TRAVEL
Just Lviv it! Moja pierwsza wizyta na Ukrainie
18:32
Postanowiłam wreszcie odkopać zdjęcia z mojego pierwszego w życiu wypadu na Ukrainę, który odbyłam pod koniec sierpnia. W związku z panującą tam sytuacją, nie obyło się niewielkiej dozy strachu i niepewności, czy to aby na pewno bezpieczne - choć przecież wiedziałam, że konflikt zbrojny toczy się na drugim końcu kraju. Ciekawość wygrała z wątpliwościami i to była doskonała decyzja, Lwów podbił moje serce i zapisał się na liście ulubionych miejsc.
Zachodnia część Ukrainy, jak wiemy, należała do Polski, i na pierwszy rzut oka niewiele się od niej różni - tylko czas jakby stanął w miejscu przed kilkoma dekady. Przyznam się bez bicia, że nie spodziewałam się zbyt wiele i byłam przygotowana na powrót do przeszłości w pejoratywnym znaczeniu. Tymczasem Lwów okazał się bardzo silnie przypominać mi Kraków, który uwielbiam. Ten sam kameralny, nieco staroświecki klimat, stare kamienice, leniwa atmosfera i mnóstwo klimatycznych knajpek w uroczych zaułkach. O tym, że nie jestem w Polsce, przypominały mi głównie pisane cyrylicą szyldy.
W pierwszej kolejności wybrałam się na wieżę ratusza, co okazało się nie lada wyzwaniem dla mojej podupadłej kondycji. Powstała w I połowie XIX-go wieku wieża wznosi się bowiem na wysokość 65 metrów, a na szczyt prowadzi nas dokładnie 306 stromych, wąskich i krętych schodków - bardzo strachliwym nie polecam ;) Widok na miasto w ten piękny, słoneczny dzień był jednak wart zachodu - sami spójrzcie!
A tu wystawa przeuroczego sklepiku z kolorowymi cukierkami wyrabianymi przy nas, na poczekaniu:
Jak przystało na miasto artystów, na ulicach zetkniemy się z różnymi rodzajami sztuki.
...także nawiązującej do polityki. Ukraińcy to patrioci z krwi i kości. Wojna nie sięga tej części kraju, ale na ulicach spotkamy mnóstwo kobiet i mężczyzn w ubraniach z tradycyjnym ukraińskim wzorem, flagi narodowe na wystawach sklepów. Od znajomych Ukraińców dowiedziałam się, że w ramach zjednoczenia przeciw Rosji nawet kibice piłki nożnej zawiesili konflikty, nie ma mowy o bójkach. Doświadczyłam tego na własnej skórze wybierając się po raz pierwszy w życiu obejrzeć "prawdziwy" mecz na lwowskim stadionie, gdzie nie dało wyczuć się grama niechęci kibiców przeciwko sobie, natomiast wszyscy pełną piersią śpiewali pieśń o panu Putinie, której zacytować mi tu nie wypada. Ukraińcy nadali mu zresztą pseudonim "Putler"... Żałuję, że nie miałam przy sobie aparatu podczas rajdu po sklepach z pamiątkami, gdzie można było zaopatrzyć się w papier toaletowy z podobizną rosyjskiego prezydenta, czy czarny, foliowy worek z etykietę informującą o zawartości: "Putler kaput".
5 komentarze
You look amazing, love your skirt ! :-) xoxo
OdpowiedzUsuńNEW POST
http://katycolorfulfreak.blogspot.com/2014/10/graffiti-sunny-day.html
cudowne zdjęcia ;) Pozdrawiam ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3
Usuńniezwykle ciekawa fotorelacja, piękne zdjęcia, bardzo interesująca notka... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNiezmiernie mi miło, że ci się podoba! :)
Usuń