LONDON DIARY: PART TWO

Po długim spacerze z hostelu do centrum, nasze puste żołądki zaczęły wołać o pomstę, a decyzja o wyborze miejsca na lunch nie była łat...


Po długim spacerze z hostelu do centrum, nasze puste żołądki zaczęły wołać o pomstę, a decyzja o wyborze miejsca na lunch nie była łatwa. Ostatecznie, zwabione szyldem i świetnym klimatem oraz możliwością przyglądania się tętniącej życiem ulicy, udałyśmy się do restauracji Jamiego Oliviera - a konkretnie do jej tańszej, fastfoodowej części. 



Natalia i Vanessa wybrały burgery, ja skusiłam się na skrzydełka. Zmęczone i głodne jak wilki nie miałyśmy wygórowanych wymagań, a mimo to wszystkie nieco się zawiodłyśmy. Za 4 funty otrzymałam porcję symbolicznej wielkości o specyficznym aromacie wędzonego grilla, który średnio przypadł mi do gustu. Burgery podobno też nie robiły szału, a dwa gramy gratisowego ponoć colesławu nawet nas rozbawiły. 



Przeszłyśmy nad Tamizą mostem, z którego rozciągał się cudowny widok na Londyn. Słońce zachodziło, oświetlając pełną kontrastów architekturę miasta. Tuż nad rzeką klockowate domy, dalej nowoczesne London Eye, wieżowce biznesowe, a pośrodku barokowa katedra św. Pawła imponujących rozmiarów, do której dotarłyśmy kolejnego dnia niestety już po zamknięciu, ale i z zewnątrz wywarła na nas ogromne wrażenie.  



Po przejściu mostu niespodziewanie znalazłam się w raju. Food markets oglądałam nie raz na blogu Uli z The Adamant Wanderer, ale jeszcze nigdy nie miałam okazji się na takowym znaleźć. Świeże składniki, prawdziwe jedzenie przygotowywane na naszych oczach, mieszające się zapachy i kultury wprowadziły mnie w stan ekscytacji. Miałam ochotę spróbować wszystkiego, na szczęście ceny skutecznie mnie powstrzymywały. Najdłuższa kolejka, przeważnie oznaczająca najlepsze jedzenie, prowadziła do stanowiska z kurczakiem tikka masala. Nie chcąc fundować dziewczynom półgodzinnego oczekiwania na zaspokojenie moich kubków smakowych zdecydowałam się jednak na chorizo roll. To była najdroższa i najlepsza kanapka w moim życiu. W drodze do hostelu, mijając urocze londyńskie domki z kolorowymi drzwiami układałam w myślach poemat o rozpuszczającym się w mych ustach cheddarze, karmelizowanej cebuli i chrupiącej bułce. Nie żartuję! Czułam, że to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu od dłuższego czasu. Czasami szczęście przybiera prozaiczną postać i to była jedna z tych chwil, którą starałam się zachować w pamięci na długo.


...nie mogło obyć się bez narodowego akcentu! 

You Might Also Like

12 komentarze

  1. Zazdroszczę Ci wycieczki :) Swietne, profesjonalne zdjęcia :)
    Pozdrawiam serdecznie, Mój blog/ KLIK :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wycieczka pierwsza klasa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miasto na liście do odwiedzenia jeszcze w 2015 roku :)
    Świetne zdjęcia i cudowna jeansowa spódnica !

    OdpowiedzUsuń
  4. Londyńskie jedzenie, chyba nieporównywalne z żadnym innym :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowne zdjęcia! :) Aż miło popatrzeć...

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdjęcia są bardzo dobre. Jaki to sprzęt?
    I zazdroszczę wycieczki do Londynu. Mam nadzieję, że i mnie się uda postawić tam kiedyś stopę. Btw. fajna stylizacja z białym topem i clubmasterami!

    http://brewilokwencja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) To Nikon D5100 + Nikkor 50 mm 1.4, a Londyn koniecznie trzeba odwiedzić!

      Usuń
  7. Jakiego obiektywu i aparatu używasz ;)?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe zdjęcia, świetne ujęcia :) Fajna stylizacja :)

    zapraszam:
    http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=40737116

    OdpowiedzUsuń

Flickr Images

UA-45510665-1